Recenzja filmu

Searching (2018)
Aneesh Chaganty
John Cho
Debra Messing

Tylko oczy otworzył i już do komputera

Na poziomie dramaturgicznym "Searching" ponosi dotkliwą porażkę co prawda dopiero po dłuższym czasie, lecz rozczarowanie jest tym głębsze, że pierwszy akt wydaje się obiecujący, choć głównie za
Niech pierwszy rzuci kamieniem, kogo nigdy nie korciło, aby spojrzeć na ekran pozostawionego przez dziewczynę czy chłopaka telefonu, gdy usłyszał dźwięk przychodzącego esemesa, albo ani razu nie zerknął przez ramię piszącemu coś na messengerze nieznajomemu. I nie chodzi nawet o brak zaufania czy lojalności, lecz naturalną ciekawość, czasem od nas silniejszą, oraz nie do końca sprecyzowaną, niemalże voyeurystyczną potrzebę nadgryzienia zakazanego owocu – która czasem bierze górę. Bo przecież smartphone czy laptop to nie tyle narzędzia pracy czy rozrywki, co pilnie strzeżone skarbnice tajemnic. "Searching" Aneesha Chaganty'ego umożliwia do nich dostęp.


Gdyby ot tak, po prostu, przywołać fabułę rzeczonego filmu, otrzymamy kolejny thriller z tajemnicą, o ojcu, który nie znał swojej zaginionej córki tak dobrze, jak sądził. Zresztą już sam tytuł zdradza charakter intrygi, zmyślnie podsuwając inne, choć równorzędne (i podobnie oczywiste) jego odczytanie. Chodzi bowiem nie tylko o same poszukiwania dziewczyny, ale o cokolwiek specyficzny sposób ich prowadzenia, gdyż calutka akcja filmu – z małymi wyjątkami – toczy się na ekranie komputera i telefonu. Niby to nic aż tak nowego, bo podobne próby podejmowano już przed laty, jeszcze zanim wykluł się Instagram czy Snapchat i próbowano odświeżyć zmurszałą formułę found footage, lecz dopiero zaledwie przed paroma tygodniami producent owego filmu, Timur Bekmambetov, sformułował całkiem nośne pojęcie "screenlife". Zgodnie z przyjętym założeniem, ma ono opisywać nowy język narracji filmowej, skrojony pod odbiorcę, który dorastał z telefonem przy kołysce, lecz, patrząc na zapowiedzi (rosyjski filmowiec ogłosił rychłą produkcję aż kilkunastu podobnych pozycji), trudno oprzeć się myśli, że to raczej efemeryczny marketingowy trend. Screenlife, mimo że niezaprzeczalnie interesujący jako rozwiązanie jeszcze nieopatrzone, upycha wszystkie swoje atuty do odgórnie wykadrowanej przestrzeni, czego przeskoczyć nie sposób, zwłaszcza że techniki montażowe polegają na wiernym odwzorowaniu istniejących aplikacji internetowych. O ile jest to faktycznie nowinka i ciekawy eksperyment nawet nie tylko formalny, ale również akcentujący dokonującą się na fundamencie nowych technologii transformację zmieniającą podstawowe reguły komunikacji społecznej, wtłoczony w ramy kina gatunkowego zwyczajnie nie zdaje egzaminu.


Na poziomie dramaturgicznym "Searching" ponosi dotkliwą porażkę co prawda dopiero po dłuższym czasie, lecz rozczarowanie jest tym głębsze, że pierwszy akt wydaje się obiecujący, choć głównie za sprawą, jak już zostało powiedziane, niestandardowej formy. David (John Cho) po śmierci małżonki jest jedynym opiekunem ich nastoletniej córki Margot, która nagle znika. Zrozpaczony mężczyzna, nie wiedząc, co począć, siada przed komputerem i zaczyna przegrzebywać jej konta społecznościowe, zagląda do jej starego komputera i wydzwania do znajomych, a wszystko to obserwujemy z perspektywy człowieka patrzącego na monitor, co czyni z "Searching" film idealnie skrojony do oglądania nie na dużym ekranie, ale w domowym zaciszu, na laptopie. Początkowe fazy ojcowskiego dochodzenia są faktycznie interesujące, bo David musi wykuć na blachę język, którym do tej pory się nie posługiwał – internetowy na poziomie eksperckiej biegłości. Sporządza listy na bazie tego, co znajduje na Facebooku, łamie hasła przy pomocy dawno nieużywanych skrzynek e-mailowych, śledzi przelewy na PayPalu i uczy się swojej córki na nowo za pośrednictwem filmowego odpowiednika Twitcha. Ale to wszystko jedynie dym i lustra, bo kiedy Chaganty zamyka ekspozycję, okazuje się, że – tak jak "Link do zbrodni", "Megan Is Missing" czy "Unfriended" – nie ma do zaoferowania nic ponad formę, a rozwiązanie fabuły jest tyleż kuriozalne, co naiwne.


"Searchingrozpada się, gdy staje w problematycznym rozkroku pomiędzy konstruowaniem sensacyjnej intrygi a niepotrzebną próbą zarysowania mechanizmu psychologii tłumu, wygenerowanego przez powszechność mediów społecznościowych. Nie sposób przy tym nie docenić niełatwej przecież roli Cho, który nie schodzi z ekranu praktycznie ani na chwilę i dysponuje ograniczonymi specyfiką filmu narzędziami aktorskiej ekspresji, lecz już partnerująca mu jako rozwiązująca sprawę zaginięcia policjantka Debra Messing wypada karykaturalnie, jak naturszczyk z polsatowskiego paradokumentu.

Wynik finansowy, jakim może pochwalić się Chaganty – ponad pięćdziesiąt baniek przy miniaturowym budżecie, plus zachwyt na festiwalu Sundance – zapoczątkuje łowy na pieniądze, to pewne, bo wystarczy się po nie schylić, ryzyko jest śladowe. Chciałbym wierzyć, że z tak zwanym screenlife'em da się zrobić coś więcej, niż proponuje "Searching", lecz pozostanę sceptyczny.
1 10
Moja ocena:
3
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones